Wildspitze to drugi co do wysokości szczyt Austrii, po Grossglocknerze. Znajduje się w Alpach Ötztalskich, paśmie górskim na granicy austriacko-włoskiej, gdzie jest sporo lodowców, a ponad 300 szczytów przekracza 3000 m.
Wildspitze ma dwa wierzchołki. Najwyższy (3768 m), południowy, jest skalisty. Niższy (3760 m), północny, jest pokryty śniegiem. Dawniej był wyższym wierzchołkiem, jednak na skutek ocieplenia klimatu część pokrywy śnieżnej stopiła się.
Z kempingu w Huben, naszego ostatniego miejsca noclegu, dotarliśmy do niewielkiej miejscowości Vent (ok. 27 km), które było naszym punktem wypadowym na Wildspitze:
W Vent z trudem udało nam się znaleźć miejsce na parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód i podjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym:
Następnie doszliśmy do schroniska położonego na wysokości 2844 m o nazwie Breslauer Hütte, czyli Chata Wrocławska. Mogliśmy poczuć się jak w domu! W wielu miejscach na ścianach wiszą zdjęcia przedwojennego Wrocławia, na których bez trudu rozpoznaliśmy charakterystyczne miejsca, takie jak Hala Stulecia czy Rynek.
Schronisko wybudowano w 1882 roku przy współudziale wrocławskiej sekcji Alpenverein, która została utworzona w 1877 roku, a obecnie ma swoją siedzibę w Stuttgarcie.
Po noclegu w schronisku wyruszyliśmy na Wildspitze. Trasa prowadziła przez przełęcz Mitterkarjoch. By tam dotrzeć, musieliśmy przejść przez lodowiec Mitterkarferner, który w górnej części jest stromy na około 60 stopni. Na początku zasypany jest kamieniami, potem jest już lód:
Następnie weszliśmy w skalisty teren, przez który prowadziła ferrata (trudności B/C):
Z przełęczy Mitterkarjoch (3470 m) trasa dalej prowadziła przez lodowiec Taschachferner. Przywiązaliśmy się liną, założyliśmy ponownie raki i poszliśmy dalej:
Na początku po przejściu przez szczelinę brzeżną mostkiem śnieżnym, który nie ostał się nawet do …, ale o tym trochę później:
Droga na szczyt, po drodze w środkowej, bardziej stromej części lodowca, strefa szczelin:
Na samą kopułę szczytową wchodzi się po skałach i lodzie, przez nieubezpieczoną grań o dość dużej ekspozycji.
Na szczycie:
Widoki ze szczytu:
Widok na północny, kiedyś wyższy, wierzchołek Wildspitze; widoczny świeży nocny opad śniegu:
Widać drogę zejściową ze szczytu:
Slalom w strefie szczelin:
Szczeliny nie były bardzo szerokie, ale za to głębokie:
Doszliśmy do szczeliny brzeżnej lodowca. Jeszcze tylko przejście przez ostatni mostek śnieżny. Przed nami przeszło tędy w tym dniu już kilkadziesiąt osób (nawet 10 min przede mną), w większości postawni mężczyźni, ważący dużo więcej niż ja – a mostek śnieżny załamał się akurat pode mną. Na szczęście tuż pod nim był drugi, na którym się zatrzymałam, więc nawet nie obciążyłam liny.
Musieliśmy się potem trochę nagimnastykować, by przejść przez szczelinę brzeżną, podobnie jak kilka innych osób idących za nami. Po drugiej stronie szczeliny była stroma część, pokryta lodem. Trzeba było mocno wbijać czekan i na nim się podciągać – taki kawałek lodowej wspinaczki.
Kto wie, może ta przygoda z mostkiem śnieżnym uratowała dwóch młodych Polaków, których spotkaliśmy w drodze powrotnej pod ferratą. Nie mieli czekana ani liny i tylko jedną parę raków. Mimo późnej pory i rozmiękłego śniegu wybierali się na szczyt. Spotkaliśmy ich później w schronisku (gdzie zresztą wisiało ostrzeżenie przed chodzeniem po lodowcu bez liny). Jak nam powiedzieli, doszli ferratą do przełęczy i zawrócili – słyszeli, że „pod kimś załamał się lodowiec”. Zresztą, bez kompletu raków nie byli w stanie przekroczyć szczeliny, która była zbyt szeroka, by ją przeskoczyć – a przejść nie było już po czym.
A tu już zejście z przełęczy Mitterkarjoch:
Schronisko Breslauer Hütte, odpoczynek i zejście w dół, już w innej scenerii, z widokami na okoliczne szczyty:
Ostatni etap – zjazd do Vent wyciągiem:
Wildspitze był ostatnim szczytem, na który weszliśmy w ramach tegorocznej wyprawy w Alpy Austriackie. Po noclegu na kempingu w Huben wyruszyliśmy w drogę powrotną do Wrocławia, odwiedzając po drodze sanktuarium maryjne Mariazell (z Huben ok. 500 km). Przenocowaliśmy na kempingu nad jeziorem koło Mariazell, a rano poszliśmy na Mszę św. do okazałej bazyliki:
Po odwiedzeniu najciekawszych miejsc w Mariazell wyruszyliśmy w drogę powrotną do Wrocławia (z Mariazell ok. 670 km):
Na mapce z przewodnika „Alpejskie Trzytysięczniki, tom I Północ” na żółto zaznaczone są rejony, w których byliśmy w ciągu naszej 3,5-tygodniowej wyprawy:
To był piękny czas, jest za co dziękować Najwyższemu!
Zdjęcia: J&M Borkowscy ©
Dodaj komentarz