O górach i nie tylko...

Pireneje 2018 cz. 1 – Andora

Jeszcze nigdy tyle nie chodziliśmy w lecie po śniegu! Ale po kolei.

27.06.2018  Nasza 2-tygodniowa wyprawa zaczęła się od 2,5-godzinnego lotu samolotem z Wrocławiu do Barcelony-Girony. Aplikacja, z której korzystaliśmy (bardzo przydatna – www.mapy.cz) podaje odległość 1 741 km. Wylot godz. 21:25, przylot 23:55. Dalsza część podróży dopiero rano, więc kilka godzin snu na karimacie na lotnisku (nie byliśmy zresztą sami).

28.06.2018 Kolejny etap podróży (bus-pociąg-bus-bus-autostop) to: Girona -> Barcelona -> Andorra la Vella -> El Pas de la Casa -> Port d’Envalira. 339 km – 4:20 h:

Byliśmy wdzięczni  francuskiemu kierowcy, który jechał z synem na stację benzynową  na przełęcz Port d’Envalira, za podrzucenie nas z El Pas de la Casa. Port d’Envalira jest już po stronie Andory, a tam nie ma podatku VAT, cała Andora jest strefą bezcłową. Najwyraźniej opłacało się kierowcy pojechać na przełęcz, zatankować i wrócić na stronę francuską. My w każdym razie skorzystaliśmy i ominęło nas 1,5 godziny podejścia po mało ciekawej drodze.

Na przęłęczy Port d’Envalira mieliśmy pierwszy nocleg w namiocie w urokliwej scenerii:

29.06.2018 Rano wypiliśmy kawę na wysokości niewiele mniejszej niż Rysy:

… i wyruszyliśmy w góry.  Na Pic de Maia (2614 m) spotkaliśmy grupę rowerzystów z Wielkiej Brytanii:

Na razie drogę mieli szeroką, ale późniejszy zjazd był dość karkołomny…

Nasza wędrówka przebiegała w pięknej zielonej scenerii:

… aż do momentu, gdy podeszliśmy trochę wyżej.

Hmm, pod tym śniegiem gdzieś prowadził szlak. A my w tym roku, w przeciwieństwie do zeszłego, nie wzięliśmy raków. Przecież najwyższe góry Pirenejów zdobyliśmy rok temu!  Okazało się, że zima w Pirenejach skończyła się bardzo późno i było wyjątkowo dużo śniegu. Cóż, jakoś trzeba było sobie radzić (czasami lepiej było nie patrzeć w dół i nie myśleć o tym, jak mogłoby się skończyć poślizgnięcie…):

Dotarliśmy na nocleg do schroniska de Juclar. Spotkaliśmy tam Polaka od kilkunastu lat zamieszkałego w Hiszpanii, który wybrał się w kilkudniową wycieczkę z dwoma synami. Bardzo polecał nam Andorę zimą, przyjeżdża tam regularnie na narty, m.in. ze względu na niższe koszty niż w Hiszpanii. Wprawiliśmy też w konsternację obsługę schroniska, zamawiając w piątek wegetariański posiłek, a w sobotę racząc się już smakowitą wędliną… Nasz nowo poznany polski znajomy potwierdził, że takie pojęcie jak piątkowy post jest już tam raczej nieznane.

A oto mapka z naszą trasą:

30.06.2018 Rano zostawiliśmy plecaki w schronisku i „na lekko” poszliśmy, przez przełęcz Coll d’Alba, na Pic d’Escobes (2781 m):

Pierwotnie dalszą wędrówkę planowaliśmy przez góry środkowej Andory, ale niestety nie zdążylibyśmy na niedzielną Mszę św. Zeszliśmy więc w dół doliną d’Incles i podjechaliśmy autobusem na kemping do miejscowości Canillo.

1.07.2018 Dzień zaczęliśmy od Mszy św. o 11.30 w niewielkim kościółku w Canillo, a następnie pojechaliśmy autobusem na zachód Andory do Arinsal, skąd doszliśmy do schroniska Comapedrosa:

Schronisko było prawie puste, oprócz nas była tylko jedna osoba. Pani z obsługi schroniska powiedziała, że mamy szczęście, bo zwykle jest dużo ludzi. Nic dziwnego, to świetny punkt wypadowy na najwyższy szczyt Andory Pic de Coma Pedrosa.

Z okna pokoju podziwialiśmy zachód słońca:

2.07.2018 Nasz dzisiejszy cel to Pic de Coma Pedrosa (2944 m). Nasza trasa znowu wiedzie przez śniegi. Bardzo przydał nam się GPS w komórce, bo niejednokrotnie stawaliśmy przed dylematem: którędy prowadzi droga? Patrząc na poniższe zdjęcia aż trudno uwierzyć, że to początek lipca, prawda?

Pic de Coma Pedrosa (2944 m) zdobyty:

Zdjęcie zrobiła nam sympatyczna pani z Nowej Zelandii, która przyjechała w Pireneje z Maroka, a dalej wybiera się do Mongolii. Miała chodzić po górach razem ze swoją przyjaciółką z Francji, ale przyjaciółka uszkodziła sobie kolano w Barcelonie.

W Pirenejach nie spotyka się wielu osób, w ciągu dnia czasami tylko kilka. Oprócz samych gór piękne jest też to, że rozmawia się z ludźmi z różnych stron świata jak z dobrymi znajomymi…

Widoki niezwykłe:

Pora schodzić. Po drodze regenerujemy się snem w bezobsługowym schronisku Refugi de Baiau, a następnie docieramy na nocleg do schroniska Vallferrera.

Dalej czeka nas ekscytująca La Porta del Cel, czyli Brama do Nieba. Ale o tym w kolejnej części 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.